24 listopada 2024 . Temperatura powietrza 3.38 °C . Gości na portalu: 78 . |
. |
Nadchodz ce wydarzenia
Nasze filmy
Z miejscowo ci
» Augu cin» B kowo
» D bki
» Dobrzyniewo
» Falmierowo
» Glesno
» Gromadno
» Konstantynowo
» Kosztowo
» Ko cierzyn Wielki
» M otk wko
» Osiek nad Noteci
» Polanowo
» Ruda
» Rz szkowo
» Wyrzysk
» Wyrzysk Skarbowy
» elazno
» u awka
Wyrzysk, dodano: 2021-02-28, godz.09:18Jest nią Wyrzysk gdzie spędziłem pierwsze, osiemnaście lat życia. Kilkutysięczne miasteczko położone w historycznej Krajnie, pomiędzy Nakłem nad Notecią, a Piłą, w obecnym województwie wielkopolskim. Z góry przypomina ptaka siedzącego w gnieździe, w dolinie otoczonej morenowymi wzgórzami. Jego głowa to rynek ze strzelistą, czerwoną wieżą kościoła pod wezwaniem świętego Marcina gdzie byłem ochrzczony. Od rynku, w dwóch kierunkach odchodzą ulice, które przemierzałem tysiące razy. Może moje odbicie z tamtych lat jeszcze gdzieś pozostało na szybach dawnej księgarni, przez które wpatrywałem czekając na wydawnicze nowości. Księgarni już nie ma, a sam rynek jest także już inny. Nie słychać już rżenia koni zaprzęgniętych do wozów, którymi okoliczni rolnicy z Polanowa, Glesna, Osieka nad Notecią, Białośliwia przywozili na wtorkowe i piątkowe targi: świeże warzywa, owoce, kury, kaczki. A w sezonie, bialuśkie szparagi z nadnoteckiej doliny. Najlepiej smakowały „ z wody”, ze złocistobrązową posypką tartej bułki. Nie ma też „spędów” zwierząt hodowlanych na placyku przy remizie strażackiej obok stawu, które tak mnie kiedyś intrygowały, że po szkole, spędzałem na nim sporo czasu ku zmartwieniu rodziców i babci Marysi. Godzinami mogłem oglądać różowe pyszczki prosiaków wychylające się z jutowych worków. Rozbrykane, narowiste, młode ogiery z trudem trzymane przez właścicieli na rzemiennych postronkach. Krowy wypucowane na tę okoliczność do połysku, leniwie przeżuwające siano podrzucane przez gospodarzy. Wpatrywały się we mnie żałośnie swoimi ogromnymi oczyma jakby chciały powiedzieć, że nie chcą być sprzedane. Wielkie maciory z trudem utrzymujące swoje kilkaset kilogramów na swoich krótkich nogach. Całe ten zwierzyniec muczał, chrumkał, pohukiwał czekając na kupców. Jego właściciele głośno go zachwali a kiedy transakcja doszła do skutku „przybijali „ sprzedaż spracowanymi dłońmi, by potem, gdzieś z boku, opić ją „okowitą” pędzoną domowym sposobem. Te obrazy i zapach są we mnie jeszcze.. To one mnie uformowały, podobnie jak czas płynący leniwie jak przepływająca przez Wyrzysk rzeka Łobżonka. Meandrujący. Ona, pośród łąk, dolin i lasów, które schodziłem po tysiąckroć. Czas mego dzieciństwa i dorastania, jak jej nurt, uderzał raz po raz w wyspy: radości, gniewu, strachu, złości, rozczarowań, budzącej się do życia seksualności. Wtedy wszystkie emocje były przeżywane tak silnie i dziś kojarzą mi się z miejscami, w których po raz pierwszy ich doznałem. Strach, z wieczorną wędrówką przez park na „niemieckiej górze” którym chodziłem po mleko do gospodarstwa państwa Michalskich. W wyobraźni, podszytej lękiem, widywałem zjawy. Słyszałem kroki kogoś idącego za mną. A to było tylko odgłos łamiących się gałązek pod ciężarem moich własnych stóp. Radość, z kąpielą w rzece w letnie dni na „Kuicha łące” i smakiem świeżego chleba z masłem i ogórkiem kiszonym pochłanianymi łapczywie po wielogodzinny, moczeniu się w wodzie. Pierwsze zauroczenia w koleżankach ze szkolnej ławy i pierwsze zawody miłosne opłakiwane na ławce, w parku przy niegdysiejszym kinie.
Moja mała ojczyzna. Memu miastu
Jest nią Wyrzysk gdzie spędziłem pierwsze, osiemnaście lat życia. Kilkutysięczne miasteczko położone w historycznej Krajnie, pomiędzy Nakłem nad Notecią, a Piłą, w obecnym województwie wielkopolskim. Z góry przypomina ptaka siedzącego w gnieździe, w dolinie otoczonej morenowymi wzgórzami. Jego głowa to rynek ze strzelistą, czerwoną wieżą kościoła pod wezwaniem świętego Marcina gdzie byłem ochrzczony. Od rynku, w dwóch kierunkach odchodzą ulice, które przemierzałem tysiące razy. Może moje odbicie z tamtych lat jeszcze gdzieś pozostało na szybach dawnej księgarni, przez które wpatrywałem czekając na wydawnicze nowości. Księgarni już nie ma, a sam rynek jest także już inny. Nie słychać już rżenia koni zaprzęgniętych do wozów, którymi okoliczni rolnicy z Polanowa, Glesna, Osieka nad Notecią, Białośliwia przywozili na wtorkowe i piątkowe targi: świeże warzywa, owoce, kury, kaczki. A w sezonie, bialuśkie szparagi z nadnoteckiej doliny. Najlepiej smakowały „ z wody”, ze złocistobrązową posypką tartej bułki. Nie ma też „spędów” zwierząt hodowlanych na placyku przy remizie strażackiej obok stawu, które tak mnie kiedyś intrygowały, że po szkole, spędzałem na nim sporo czasu ku zmartwieniu rodziców i babci Marysi. Godzinami mogłem oglądać różowe pyszczki prosiaków wychylające się z jutowych worków. Rozbrykane, narowiste, młode ogiery z trudem trzymane przez właścicieli na rzemiennych postronkach. Krowy wypucowane na tę okoliczność do połysku, leniwie przeżuwające siano podrzucane przez gospodarzy. Wpatrywały się we mnie żałośnie swoimi ogromnymi oczyma jakby chciały powiedzieć, że nie chcą być sprzedane. Wielkie maciory z trudem utrzymujące swoje kilkaset kilogramów na swoich krótkich nogach. Całe ten zwierzyniec muczał, chrumkał, pohukiwał czekając na kupców. Jego właściciele głośno go zachwali a kiedy transakcja doszła do skutku „przybijali „ sprzedaż spracowanymi dłońmi, by potem, gdzieś z boku, opić ją „okowitą” pędzoną domowym sposobem. Te obrazy i zapach są we mnie jeszcze.. To one mnie uformowały, podobnie jak czas płynący leniwie jak przepływająca przez Wyrzysk rzeka Łobżonka. Meandrujący. Ona, pośród łąk, dolin i lasów, które schodziłem po tysiąckroć. Czas mego dzieciństwa i dorastania, jak jej nurt, uderzał raz po raz w wyspy: radości, gniewu, strachu, złości, rozczarowań, budzącej się do życia seksualności. Wtedy wszystkie emocje były przeżywane tak silnie i dziś kojarzą mi się z miejscami, w których po raz pierwszy ich doznałem. Strach, z wieczorną wędrówką przez park na „niemieckiej górze” którym chodziłem po mleko do gospodarstwa państwa Michalskich. W wyobraźni, podszytej lękiem, widywałem zjawy. Słyszałem kroki kogoś idącego za mną. A to było tylko odgłos łamiących się gałązek pod ciężarem moich własnych stóp. Radość, z kąpielą w rzece w letnie dni na „Kuicha łące” i smakiem świeżego chleba z masłem i ogórkiem kiszonym pochłanianymi łapczywie po wielogodzinny, moczeniu się w wodzie. Pierwsze zauroczenia w koleżankach ze szkolnej ławy i pierwsze zawody miłosne opłakiwane na ławce, w parku przy niegdysiejszym kinie.
Czas przynosił także twarze, które nie tylko coś mówiły, ale i uczyły. Na początku nieliczne: rodziców, babci. Potem sąsiadów, koleżanek i kolegów z przedszkola i szkoły. Pierwsze, rozmazane kontury w miarę upływu miesięcy i lat nabierały wyrazistości. Raz były przyjazne, niekiedy gniewne, ale zawsze swojskie. Jak przerażona twarz sąsiadki, która odprowadziła mnie do domu po tym jak przewijając się na ulicznych barierkach walnąłem w betonowy krawężnik boleśnie rozcinając sobie łuk brwiowy. Uspakajającym ruchem pogłaskała mnie po głowie. Otarła łzy i na pocieszenie włożyła mi do ubrudzonej dłoni czekoladowego „irysa”. Cukierka nazywanego potocznie „mordoklejką” bo oblepiał zęby słodką, lepką masą utrudniającą mówienie. Kolejną była, stężała z bólu, twarz starszej pani, którą zraniłem, niechcący, w głowę twardą grudą ziemi bawiąc się na działce w wojnę. Nie zauważyłem jej kiedy wychodziła z parowu. Wtedy odebrałem pierwszą lekcję odpowiedzialności za swoje czyny. Rodzice kazali mi pójść do jej domu i przeprosić. Stojąc na progu mieszkania, trzęsąc portkami wybąkałem cicho to magiczne słowo. Były też twarze radosne, wręcz figlarne jak twarz Marysia, kolegi z podstawówki kiedy otwierał pierwszą w naszym życiu butelkę wina. Wypiliśmy je „z gwinta” na spacerze bodajże na Uniwajadach. Było słodkie i pachniało tajemnicą oraz wyimaginowaną dorosłością.
Pielęgnuję w sobie te obrazy, te twarze, te zapachy. Z upływem czasu może nieco wyblakły, wywietrzały, ale nadal są gdzieś głęboko we mnie ukryte. Kształtują mnie nadal, nie tak silnie jak kiedyś, ale wciąż czuję ich oddziaływanie. Przywracam je do życia bo to istotna cząstka mnie. Pomimo, że od ponad 40 lat już nie mieszkam w Wyrzysku. Nie mógłbym bowiem nigdy wyrzec się mojej, małej ojczyzny.
Antoni Styrczula
Powrót do strony głównej Poniższe treści nie są oficjalnym stanowiskiem redakcji.
Wpisy przedstawiają opinie zamieszczone przez czytelników portalu.
Wpisy przedstawiają opinie zamieszczone przez czytelników portalu.